Wszędzie, czyli tu

Galeria Aspekty
Aleje Ujazdowskie 16
Warszawa

18.01 – 04.02 2024
kurator: Marta Kapełuś

Skomponowane na zaczernionym płótnie, smukłe i delikatne linie Anny Szprynger, tworzą spójną rzeczywistość wizualną, którą malarka kreuje od lat. Artystka przy użyciu lekkich, precyzyjnych pociągnięć pędzla, buduje sugestywne i dynamiczne kompozycje abstrakcyjne. Wystawa “Wszędzie, czyli tu” przedstawia przegląd najnowszych prac Anny Szprynger, które pomimo wierności stylowi, ukazują jej postępującą ewolucję artystyczną. Prezentowane są dwie serie prac, w których artystka proponuje różne podejścia do kwestii przedstawialności, a także porusza problematykę pamięci i percepcji.

Pobudką do stworzenia pierwszego cyklu obrazów było doświadczenie kontaktu z naturą. Inspiracja została zaczerpnięta pod wpływem obserwacji otoczenia kilku oddalonych od siebie miejsc na świecie. Poprzez swoje płótna Szprynger wprowadza nas między innymi na bobrowisko w puszczy Kozienickiej, na holenderskie pastwiska, w nielicznie zaludnione rejony Hudson Valley w stanie Nowy York czy na Mierzeję Kurońską w Litwie. Inspirując się suchym pejzażem rozległego półwyspu, oddzielającego Zalew Kuroński od otwartego Morza Bałtyckiego lub niedostępnymi dla ludzi mokradłami zamieszkiwanymi przez bobry, artystka fragmentarycznie odtwarza napotkaną rzeczywistość. Jej eksploracja materii rozpoczyna się od obserwacji tekstur i wzorców występujących w przyrodzie. Zmiękczone linie nawiązują do struktury pejzażu: załamań horyzontu, faktury gleby, drobin piachu czy gęstwin roślinności. Szprynger przetwarza materialność wydm, lasów i pastwisk, przelewając ją na płótno pod postacią abstrakcyjnego splotu dynamicznych linii i punktów. Zapisuje efemeryczną grę świateł, migotanie odblasków, wibracje powietrza i wody, które wyraziście przebijają przez pryzmat czerni jej płótna.

Wykorzystując swoją delikatną i precyzyjną kreskę, rejestruje ulotne, najszybciej przechodzące w niepamięć chwile. Anna Szprynger poprzez prace malarskie, ukazuje fragmentaryczny zapis swoich wspomnień. W obrazach symbolicznie umieszcza utrwalone w pamięci, krótkotrwałe momenty i kadry. Poszczególne płótna są zestawione z wykonanymi przez nią pracami fotograficznymi, dzięki czemu widz ma wgląd w wizualną percepcję artystki. Czarno-białe zdjęcia, choć stanowią zaledwie namiastkę przetwarzanej  rzeczywistości, dają możliwość zrozumienia jakie elementy z zapamiętanej scenerii Szprynger odtwarza na płótnie. Zestawienie obrazów i fotografii w szczególności unaocznia jak malarka wyodrębnia, światło i jego odblaski na niejednorodnej strukturze krajobrazu.

Na wystawie prezentowana jest między innymi fotografia przedstawiająca widok z letniej rezydencji Tomasza Manna wykonana podczas pobytu artystki w Nidzie, i nawiązujący do zdjęcia obraz abstrakcyjny. Szprynger utrwala w obrazie nie tylko swoje spojrzenie, ale również wyobrażenie dotyczące spojrzenia noblisty z tego samego miejsca dziewięćdziesiąt lat wcześniej. Zwraca tym samym uwagę na indywidualność percepcji, a także na pragnienie zapisu i odtworzenia jej z pamięci. Obrazy można odczytywać jako zwrócenie uwagi na funkcjonowanie pamięci, na jej fragmentaryczność, wybiórczość, a także na proces przetwarzania i zniekształcania jej z czasem. Utrwalając na płótnie grę świateł, czyli najszybciej przemijające momenty, przeciwstawia się procesowi zapomnienia.

Na istotność tematu pamięci i materii w sztuce Szprynger, wskazuje również nietypowa praca wykonana na czarnych kamieniach zebranych na Mierzei Kurońskiej – souvenirach z wyprawy do Litwy. Czarne kamienie zastępują tu typowe dla malarki czarne płótno. Artystka pokrywa swoimi charakterystycznymi liniami zarówno materialną tkankę skały, jak również symboliczną płaszczyznę “pamiątki z wakacji”. Prace wykonane na kamieniach namacalnie niosą ze sobą esencję i pamięć krajobrazu, z którego zostały pozyskane.

W drugiej serii prac, Szprynger odchodzi od nawiązań do rzeczywistości skłaniając się w kierunku czystej abstrakcji geometrycznej. Nacisk jest położony na precyzyjne, geometryczne formy, dalekie od występujących w naturze, nieprzewidywalnych kształtów. W odróżnieniu od poprzedniej serii, w tych obrazach nie pojawia się kolor; wykorzystana zostaje wyłącznie tonująca i wygaszająca paleta szarości. Linie są regularnie rozplanowane i ułożone pod surową kontrolą, odznaczając się od swobodnych, “naturalnych” konstelacji. Cykl nie nawiązuje do istniejącego świata, przeciwnie – powstał w wyniku teoretycznego namysłu nad linią i kształtem. Seria jest propozycją innego rozwiązania, celowym odejściem od naśladowczych nawiązań do rzeczywistości na rzecz analizy formy. Artystka odejmuje od prac migoczącą grę świateł i ozdobne struktury, kreując swój własny wizualny świat. “Wszędzie, czyli tu” zapoznaje widza z badaniami artystki nad sposobami postrzegania materii oraz istniejących form, wzorców i kształtów. Wibrujące i niespokojne kompozycje są zestawione ze sztywnym i nie przedstawiającym ładem. Wystawa unaocznia dwa odrębne sposoby myślenia Anny Szprynger o sztuce. Ukazane organiczne i geometryczne abstrakcje dyskutują ze sobą i przeciwstawiają się sobie.

Wystawa “Wszędzie, czyli tu” przynosi nam próbkę percepcji, zaczerpniętą z odległych lub niedostępnych dla nas miejsc; ukazując jak w malarce zapisuje się otaczająca ją rzeczywistość i w jaki sposób jest ona przetwarzana. Poprzez zestawienie obrazów z fotografiami, odbiorca ma możliwość wglądu we “wszędzie” Anny Szprynger i okazję na wniknięcie w jej osobisty i subiektywny sposób postrzegania. Zdjęcia stanowią symboliczne okno do zrozumienia jak zapisana w pamięci artystki rzeczywistość została przeobrażona.  Zestawiając dwie serie prac widzimy jednak, że świat inspiracji artystki wychodzi poza realność. Tytułowe “wszędzie”, należy rozumieć szerzej – jako całość doświadczeń, spostrzeżeń, przemyśleń i badań Szprynger, które jak w soczewce, realizują się “tu” – pod postacią płócien. Jednocześnie tytuł odnosi się również do uniwersalności jaką niosą ze sobą obrazy. Pomimo, ich osobistego charakteru, prace są w dialogu z odbiorcą i pozostają otwarte na kolejne odczytania.

Marta Kapełuś

– Zastanawiam się, od czego zacząć naszą rozmowę – od tytułu czy od podróży?

– Myślę, że jedno i drugie jest bardzo ważne i łączy się ze sobą. Nie mogę sobie przypomnieć, kto wymyślił tytuł, ale pamiętam okoliczności: rozmowa na imprezie, wymiana myśli i nagle ktoś użył takiego określenia: wszędzie, czyli tu. Stwierdziłam, że ta fraza idealnie oddaje to, czym się teraz zajmuję. Nasza wystawa jest dla mnie zbiorem obrazów, który jak w soczewce skupia wszystko to, co w ostatnim czasie mnie najbardziej frapuje. Zmieniło się moje podejście do pracy twórczej, do samego procesu. Wcześniej pracowałam z samą materią i robiłam eksperymenty formalne, zastanawiając się i poszukując rozwiązań, które najbardziej mnie intrygują. Tutaj prezentuję trochę inne spojrzenie, bo punktem wyjścia w wielu pracach jest świat zewnętrzny, czego w poprzednich latach u mnie nie było. To się zaczęło od dwóch obrazów z Goshen, gdzie doświadczyłam silnych emocji i one emanowały w przedstawieniu bardzo konkretnych pejzaży. Chyba dlatego te dwa obrazy są najbardziej realistyczne, jeśli można tak powiedzieć.

– Najbardziej dosłowne?

– Dokładnie tak. Kiedy je malowałam, okazało się, że forma którą się posługuję może również odpowiedzieć na coś bardziej realistycznego. Zaniechałam tego na dłuższy czas, bo mnie to zaskoczyło i sama zadawałam sobie pytania: „Szprynger i przedstawiające obrazy?” Czułam się nieswojo z tym odkryciem.

– Może ta figuratywność Cię przestraszyła?

– Dla mnie to potężne wyjście poza strefę komfortu, coś bardzo nowego i trudnego. Zwykle jest odwrotnie – jako twórca obserwujesz, myślisz, czujesz i potem powoli zaczynasz sublimować dzieło sztuki w stronę abstrakcji, to bardzo częsta droga poszukiwań artystycznych. U mnie jest odwrotnie – szukam odejścia od abstrakcji, bo jestem nią trochę zmęczona i próbuję poszerzyć pole walki.

– To nietypowe, przejść od abstrakcji do figuracji. Przy czym u Ciebie ta figuracja nadal jest mocno abstrakcyjna.

– Jestem teraz w takim miejscu, które wydaje się być dość klasycznym miejscem dla malarza, czyli interpretuję rzeczywistość po swojemu. Sądzę, że większość malarzy tak robi, ale jest to moment, który dzieje się na innym etapie twórczości niż u mnie – zwykle to przechodzimy i szukamy dalej i dalej, a na końcu nie ma już nic. Ja natomiast zaczęłam od niczego, bo kończąc edukację natychmiast weszłam w bardzo radykalną abstrakcję i nie było w moim myśleniu w ogóle miejsca na przeżycia z rzeczywistością. Poza tym przez lata miałam mocne przekonanie, że zajmowanie się rzeczami nawiązującymi do rzeczywistości jest zbyt łatwe. Teraz jednak, kiedy pracuję już tak długo i dużo, stwierdziłam, że właściwie mogę sobie na to pozwolić jeżeli mam taką ochotę. Namalowałam tyle rzeczy abstrakcyjnych, eksplorowałam antyprzestrzenie na różne sposoby i wiem, że na pewno jest tam jeszcze dużo ciekawego do odkrycia. Postanowiłam jednak sięgnąć teraz po coś, co jest pozornie prostsze, ale tak naprawdę nie do końca. Zdecydowałam się zwrócić ku rzeczywistości, która mnie otacza, ale bardziej skupić się na tym co doznaję, jak przeżywam i co się dzieje na styku między światem rzeczywistym a mną samą. Przez 20 lat pracy unikałam emocjonalności w malarstwie, a teraz się na nią otwieram.

– To bardzo ważny moment dla Ciebie jako artystki.

– To są dla mnie bardzo ważne obrazy, bo sama jeszcze nie wiem, jak dalej ewoluuje moja estetyka. Po raz pierwszy pozwoliłam sobie na to, żeby rzeczy i uczucia, których doznaję, pojawiły się w moich obrazach w taki absolutnie otwarty sposób. Czy to malarstwo przedstawiające, może raczej nawiązujące? Przecież to nie są klasyczne, figuratywne kompozycje.

– Mówiąc „obrazy przedstawiające” w kontekście Twojej twórczości to właściwie zastosowanie mocnego skrótu myślowego. Twój najnowszy cykl, o którym teraz rozmawiamy, nazywamy w galerii cyklem fotograficznym. To mocno zsyntetyzowane malarstwo, przetworzony fragment rzeczywistości, ale jeśli ktoś wie, czego te prace dotyczą, to faktycznie znajdzie w nich sporo takich przedstawiających elementów. Jednak to nadal jest abstrakcja i Twój charakterystyczny język wizualny.

– Cykl fotograficzny to dobre określenie. W nim jest bardzo dużo wszystkiego zewnętrznego, czego unikałam jako ognia. Jestem dosyć radykalna w postawach twórczych i uważam że jeżeli się na coś decyduję, to muszę to zrobić w pełni. Kiedy zdecydowałam się na abstrakcję, to zaczęłam tworzyć abstrakcję w pełni. Ten cykl jest właśnie czymś pomiędzy, każdy z tych obrazów jest manifestacją jakichś ważnych dla mnie emocji i przeżyć.

– Czyli w przypadku prac geometrycznych, Twojego najbardziej „klasycznego” wydania, ta warstwa emocjonalna, czy uczuciowa, nie jest tak istotna.

– Nie jest, to prawda. Obrazy geometryczne, które pokazuję w Aspektach to sucha praca z formą, ale też inna niż zwykle. Do tej pory podchodziłam do rozwiązań formalnych w dosyć automatyczny sposób. Jeden obraz dawał zagadnienie, które mnie zaciekawiło i kontynuowałam je w kolejnych realizacjach. Teraz, szczególnie w przypadku kwadratowych obrazów, prezentowanych na wystawie, skupiłam się na materii w sposób badawczy. Zastanawiałam się, czego doznaję malując, czy materia która powstaje niesie ze sobą coś więcej. I choć mam inną formację intelektualną, to starałam się tym razem sięgnąć do narzędzi ze świata humanistów.

– A dlaczego szarość?

– Szarość jest najbardziej neutralna. Nie ma w sobie barokowej widowiskowości, nie świeci, nie błyszczy się. Jest czymś na granicy widoczności, a więc czymś, czemu należy poświęcić uwagę. Nie jest to jednak uwaga efektowna i kwiecista. Szarość jest dla mnie takim neutralnym kolorem, który pozwolił na to, żeby wreszcie przestać skupiać się na zdobności. Chciałam odsunąć się całkowicie od kategoryzowania rzeczy na ładne i nieładne.

– Szarość umożliwiła Ci wejście w tryb pracy laboratoryjnej.

– Szarość estetycznie bardzo mi odpowiada i absolutnie nie przeszkadza mi to, że jest mało dynamiczna. Najbardziej uwodzi mnie jej niezwykła subtelność. Najciekawsze jest dla mnie to, co dzieje się na ledwo wyczuwalnych rejestrach, nie pociągają mnie mocne uderzenia. W pozostałych pracach, gdzie pojawia się bardziej wyrazisty kolor, zaczynamy mieć problem z wyłapaniem czystego wyciszenia, tam inne tematy grają główną rolę. Niuanse kolorystyczne to dla mnie kompletnie inne zagadnienie.

– Kolor trochę rozbija ci formę.

– Zmagam się z tym, od kiedy sięgnęłam po kolor. Na poprzedniej wystawie starałam się go użyć w moich kompozycjach geometrycznych, z bardziej lub mniej zadowalającym mnie efektem. To były zmagania, bardzo dla mnie trudne. W przypadku tego projektu część osób może być rozczarowana, że ani nie jest tak bardzo kolorowo, jak poprzednio, ani też nie ma geometrii, którą ludzie bardzo lubią i są do niej przyzwyczajeni.

– No tak, ale nie tworzysz, żeby kogoś zadowolić. Zajmujesz się tym, co aktualnie masz w sobie i czego poszukujesz.

– Wydaje mi się, że zawsze powinniśmy robić to, co robimy najlepiej. Mogłabym zacisnąć zęby i namalować parę obrazów geometrycznych takich jak wcześniej, ale to nie ma żadnego sensu twórczego. Mój tata powtarza: to nie jest fabryka! Wydaje mi się, że w sztuce rzeczy wartościowe nie wynikają z potrzeby zaspokajania innych osób, tylko z bardzo solidnej eksploracji swoich własnych doświadczeń, potrzeb i możliwości, ciągłego rozwijania się i bycia w podróży.

– Motyw podróży w kontekście wystawy jest tak niezwykle istotny. Wokół niego powstała cała koncepcja.

– Cieszę się, że tak to się ułożyło, bo ta wystawa to nie tylko podróż przez formę; mamy pokazane różne podejścia do mojego malowania. Takich stricte geometrycznych form i prac jest mniej, ale nie pokazujemy tych charakterystycznych prac złożonych z długich kresek. Tak więc z jednej strony poszukiwanie formy, a z drugiej strony bardziej „fizyczna” podróż przez różne miejsca, ale też przez emocje, które próbowałam gdzieś w tych obrazach zamknąć. Do tego pojawia się fotografia, która jest dla mnie ważna, bo to właśnie ona mnie otworzyła i jest szkicem do tego, co potem może stać się obrazem. Jest też zapisem ulotności, które mogłyby naprawdę zniknąć: odbić, świateł, cieni, rozmigotania. To są rzeczy które mnie najbardziej w tej chwili intrygują i zastanawiam się czy przełożenie ich na płótno nie odbierze im za dużo lekkości – a może właśnie doda? Kiedyś mówiło się, że malarstwo to jest malowanie światłem. Może to jest mój bardzo klasyczny powrót do tego medium? Na pewno to bardzo konserwatywne podejście do malarstwa.

– Traktujesz fotografie jako osobne dzieła sztuki które mogą funkcjonować w oderwaniu od malarstwa, które powstaje w inspiracji fotografią?

– Powiedziałabym raczej, że nie w inspiracji, a może w jakiejś symbiozie, bo tych obrazów nie byłoby bez fotografii, ale nie wiem czy fotografie by powstały, gdyby nie ten sposób widzenia, jaki mam. A to, jak patrzę jest dla mnie bardzo ważne; to w jaki sposób widzę rzeczywistość jest bardzo zbliżony do tych obrazów. To są rzeczy które zauważam i zapamiętuję.

– Jak się zmieniło Twoje podejście do procesu twórczego?

– Jeśli gdzieś jestem, coś przeżywam, wykonuję zdjęcia i potem po jakimś czasie zastanawiam się, co z tego wydarzenia we mnie zostało, co najwyraźniej we mnie brzmi. Na wystawie jest obraz z krowami na pastwisku, nie widać jednak zupełnie, że to po prostu krowy. To był bardzo przyjemny wyjazd z dobrym przyjacielem, mnóstwo wspaniałych emocji i te krowy nie miały tak naprawdę żadnego znaczenia. To wynika z mojej abstrakcyjnej skłonności. Zaobserwowana w naturze kompozycja wydała mi się bardzo interesująca, a na to nałożyły się bardzo dobre przeżycia i emocje towarzyszące mi w tamtym czasie oraz utrwalenie widoku na fotografii. Te trzy elementy sprawiły, że po kilku tygodniach, czy nawet miesiącach postanowiłam właśnie to wybrać jako motyw obrazu. Raczej nie pójdę ze sztalugą w plener i nie zacznę malować, a już na pewno nie takie obrazy. Moje obrazy są przefiltrowane nie tylko przez te etapy przejściowe, ale też przez czas, który jest ważnym elementem i pozwala na ułożenie się, ukształtowanie w myśli pewnego wizualnego wrażenia.

-A więc obrazy fotograficzne w sposobie pracy nad nimi są bardzo zbliżone do tych szarych kompozycji. To mimo wszystko też bardzo intelektualne i laboratoryjne podejście, mimo że punktem wyjścia są emocje, przeżycia, jakieś wydarzenia, czy miejsca lub obiekty.

– Moja metodologia pracy się bardzo nie zmieniła. Z fotograficznymi obrazami jest mi na pewno łatwiej, bo punkt wyjścia gdzieś jest już zapisany i skonkretyzowany. Z drugiej strony utrudnieniem jest to, że chce się oddać precyzyjnie właśnie tamto wrażenie. Cieszę się, bo ten sposób budowania materii malarskiej którym ja się posługuję, pozwala na złapanie tego, co mnie teraz najbardziej interesuje: błysków, blików, ulotności, mglistości, ale nie w sensie dekoracyjnych ozdobników. Moje malowanie wynika z tego, jak patrzę, to wszystko teraz dobrze się ze sobą łączy. Faktycznie, masz rację, ma to coś wspólnego z moim badaniem laboratoryjnym.

Rozmawiała Barbara Rześna